Witam! Napisałem o tamtym meczu artykuł wtedy.Innych nie pokazuję, bo nie są conajmniej isteresujące(czytaj=nie o rowerach:)
„Red( Devil)” vs „White (Angel)”.
Liverpool FC vs AC Milan.
Dzień 25 maja na długo pozostanie w sercach wielu Polaków. To właśnie tego dnia na stadionie w Stambule rozpętana została 120 minutowa walka o być, albo nie być piłkarskiego świata. Dokładnie o 20 45 rozpoczął się finał Ligi Mistrzów. Dla jednych mecz marzeń, dla drugich koszmar, o którym szybko chcieli by zapomnieć.
Od pierwszych sekund na murawie niepodzielnie panował AC Milan. „White Angel” pod opieką Carla Ancelottiego nim zdążyła upłynąć 1 minuta zdobyli bramkę dającą prowadzenie! Szczęśliwcem, który jako pierwszy pokonał polskiego bramkarza stojącego w słupkach „de Reds” był Paolo Maldini. Nie takiego scenariusza oczekiwał przeciwnik. Od tego momentu Live dwoił się i troił, by przez całą 1 połowę... raz poważnie zagrozić Milanowi. Do zespołu wkradł się chaos, co w 200 procentach wykorzystali włosi posyłając dwukrotnie „delegację” Hernana Crespo z piłką do siatki Jerzego Dudka. Połowa z 68 tysięcznej publiczności oniemiała. W sektorze „milanistów” rozbrzmiewały salwy oklasków i euforii, podczas gdy kibice „de Reds”- zawsze wspierający swą drużynę- zamilknęli, jak gdyby godząc się na wysoką porażkę swego zespołu.
Po przerwie Rafael Benitez – trener Liverpoolu- zmienił ustawienie swych zawodników. Z układu bardziej defensywnego(4 obrońców) postawił na uszczuploną, jak się później okazało zdecydowanie skuteczniejszą formułę trójki obrońców. Tak jak do końca pierwszego gwizdka Red Devil nie miało nic do powiedzenia, tak na początku drugiej połowy szanse się wyrównały. Co działo się później trudno opisać: od 54 do 60min każda akcja zespołu „Czerwonych” kończyła się w ten sam sposób- bramką!. 1 strzelił kapitan drużyny Steven Gerrard. Już 2 minuty później na listę strzelców wpisał się pięknym strzałem z pola karnego nasz sąsiad „zza miedzy”- czech Vladimir Smicer. AC Milan stało i niedowierzało w przebieg rozwoju wydarzeń. 3 bramka padła po faulu w polu karnym na Gerrardzie. Sędzia podyktował „jedenastkę”, a wykonawcą został Xabi Alonso, którego intencje wyczuł bramkarz White Angel- Dida. Piłka odbita przez bramkarza wpadając wprost pod nogi wykonawcy rzutu karnego rozwiała wszelkie wątpliwości.
Na stadionie kibice zamienili się rolami, bo nikt nie spodziewał się w 50 finale Ligi Mistrzów „cudu nad Wisłą”. Po regulaminowych 90 min, hiszpański arbiter doliczył jeszcze 30 minut dogrywki. Obydwie drużyny grały „ na karne” ze względu na wyczerpanie i częste skurcze mięśni po tak ogromnym wysiłku. Tylko raz w ostatnich 2 minutach dogrywki bliski pokonania naszego bramkarza był Andij Szewczenko. Polak instynktownie, dwukrotnie broniąc strzały z odległości około 2 metrów , dał „Milanistom” tylko rzut rożny. Po ostatnim gwizdku nadszedł czas na ostateczne starcie. Rzuty karne to bardziej gra psychologiczna i szczęście, niż umiejętności. Jako pierwszy z Milanu strzelał Serginio pudłując, podczas gdy Hamann z Live zapunktował na korzyść swego zespołu. Następny strzał został obroniony przez Dudka, dając pewien luz psychiczny zawodnikom, jak i kibicom de Reds.
Wszystko zależało od ostatniej serii: strzelał Szewczenko, który nie raz w takich sytuacjach stawał się bohaterem- nie tym razem. Dudek zaczarował wszystkich strzelających swym „tańcem zwycięzcy”. Zdezorientowani przeciwnicy łatwo dawali wyczuć Polakowi swe intencje, co zaowocowało obroną decydującego strzału Andrjia Szewczenki. Dawno nie oglądaliśmy takiego widowiska jak to. Dudek stał się nie tylko bohaterem meczu prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa, lecz też boheterem narodowym, wlewając w serca polaków dumę i szczerą radość z takich jako on- zawodników światowej klasy. Stał się trzecim- po Zbigniewie Bońku i Józefie Młynarczyku piłkarzem, który sięgnął po najwyższe dla nich trofeum, jakim jest Puchar Europy. Miejmy nadzieję, że takie postawy zaszczepią w niejednym „młodziku” chęć osiągnięcia szczytów piłkarskiej kariery. Oby ten zdobyty dla Live po dwudziestu latach przerwy puchar dawał asumpt, by uwierzyć w to, iż nie zawsze musi wygrać faworyt. Wola walki w tym sporcie i upór w realizowaniu wyznaczonych celów jest jak widać na przykładzie tych dwóch drużyn- o wiele ważniejszy. Gratulując i dziękując Jerzemu Dudkowi za niesamowity i wspaniały mecz wierzymy, iż każde spotkanie nie będzie z góry „ułożone”. Takie rozgrywki, jak te wczorajsze są tym, dla czego warto oglądać i całym sobą przeżywać spotkania na szczycie. Milan odszedł z opuszczoną głową. Kibice obydwu drużyn płakali, lecz już nie z tych samych przyczyn. Liverpool okazał się być lepszy- tym razem lepszy. Kto wie, czy za rok nie spotkają się znów w finale? Kto by to nie był my- kibice będziemy liczyć na dobre widowisko. Dudek, który dawno temu miał swój debiut w Sokole Tychy przetarł szlak i pokazał jak swą postawą „przesunąć góry”. Może już niedługo odkryjemy kolejną gwiazdę polskiego futbolu?- miejmy nadzieję.
pozdro serdeczne!!
„Red( Devil)” vs „White (Angel)”.
Liverpool FC vs AC Milan.
Dzień 25 maja na długo pozostanie w sercach wielu Polaków. To właśnie tego dnia na stadionie w Stambule rozpętana została 120 minutowa walka o być, albo nie być piłkarskiego świata. Dokładnie o 20 45 rozpoczął się finał Ligi Mistrzów. Dla jednych mecz marzeń, dla drugich koszmar, o którym szybko chcieli by zapomnieć.
Od pierwszych sekund na murawie niepodzielnie panował AC Milan. „White Angel” pod opieką Carla Ancelottiego nim zdążyła upłynąć 1 minuta zdobyli bramkę dającą prowadzenie! Szczęśliwcem, który jako pierwszy pokonał polskiego bramkarza stojącego w słupkach „de Reds” był Paolo Maldini. Nie takiego scenariusza oczekiwał przeciwnik. Od tego momentu Live dwoił się i troił, by przez całą 1 połowę... raz poważnie zagrozić Milanowi. Do zespołu wkradł się chaos, co w 200 procentach wykorzystali włosi posyłając dwukrotnie „delegację” Hernana Crespo z piłką do siatki Jerzego Dudka. Połowa z 68 tysięcznej publiczności oniemiała. W sektorze „milanistów” rozbrzmiewały salwy oklasków i euforii, podczas gdy kibice „de Reds”- zawsze wspierający swą drużynę- zamilknęli, jak gdyby godząc się na wysoką porażkę swego zespołu.
Po przerwie Rafael Benitez – trener Liverpoolu- zmienił ustawienie swych zawodników. Z układu bardziej defensywnego(4 obrońców) postawił na uszczuploną, jak się później okazało zdecydowanie skuteczniejszą formułę trójki obrońców. Tak jak do końca pierwszego gwizdka Red Devil nie miało nic do powiedzenia, tak na początku drugiej połowy szanse się wyrównały. Co działo się później trudno opisać: od 54 do 60min każda akcja zespołu „Czerwonych” kończyła się w ten sam sposób- bramką!. 1 strzelił kapitan drużyny Steven Gerrard. Już 2 minuty później na listę strzelców wpisał się pięknym strzałem z pola karnego nasz sąsiad „zza miedzy”- czech Vladimir Smicer. AC Milan stało i niedowierzało w przebieg rozwoju wydarzeń. 3 bramka padła po faulu w polu karnym na Gerrardzie. Sędzia podyktował „jedenastkę”, a wykonawcą został Xabi Alonso, którego intencje wyczuł bramkarz White Angel- Dida. Piłka odbita przez bramkarza wpadając wprost pod nogi wykonawcy rzutu karnego rozwiała wszelkie wątpliwości.
Na stadionie kibice zamienili się rolami, bo nikt nie spodziewał się w 50 finale Ligi Mistrzów „cudu nad Wisłą”. Po regulaminowych 90 min, hiszpański arbiter doliczył jeszcze 30 minut dogrywki. Obydwie drużyny grały „ na karne” ze względu na wyczerpanie i częste skurcze mięśni po tak ogromnym wysiłku. Tylko raz w ostatnich 2 minutach dogrywki bliski pokonania naszego bramkarza był Andij Szewczenko. Polak instynktownie, dwukrotnie broniąc strzały z odległości około 2 metrów , dał „Milanistom” tylko rzut rożny. Po ostatnim gwizdku nadszedł czas na ostateczne starcie. Rzuty karne to bardziej gra psychologiczna i szczęście, niż umiejętności. Jako pierwszy z Milanu strzelał Serginio pudłując, podczas gdy Hamann z Live zapunktował na korzyść swego zespołu. Następny strzał został obroniony przez Dudka, dając pewien luz psychiczny zawodnikom, jak i kibicom de Reds.
Wszystko zależało od ostatniej serii: strzelał Szewczenko, który nie raz w takich sytuacjach stawał się bohaterem- nie tym razem. Dudek zaczarował wszystkich strzelających swym „tańcem zwycięzcy”. Zdezorientowani przeciwnicy łatwo dawali wyczuć Polakowi swe intencje, co zaowocowało obroną decydującego strzału Andrjia Szewczenki. Dawno nie oglądaliśmy takiego widowiska jak to. Dudek stał się nie tylko bohaterem meczu prowadząc swoją drużynę do zwycięstwa, lecz też boheterem narodowym, wlewając w serca polaków dumę i szczerą radość z takich jako on- zawodników światowej klasy. Stał się trzecim- po Zbigniewie Bońku i Józefie Młynarczyku piłkarzem, który sięgnął po najwyższe dla nich trofeum, jakim jest Puchar Europy. Miejmy nadzieję, że takie postawy zaszczepią w niejednym „młodziku” chęć osiągnięcia szczytów piłkarskiej kariery. Oby ten zdobyty dla Live po dwudziestu latach przerwy puchar dawał asumpt, by uwierzyć w to, iż nie zawsze musi wygrać faworyt. Wola walki w tym sporcie i upór w realizowaniu wyznaczonych celów jest jak widać na przykładzie tych dwóch drużyn- o wiele ważniejszy. Gratulując i dziękując Jerzemu Dudkowi za niesamowity i wspaniały mecz wierzymy, iż każde spotkanie nie będzie z góry „ułożone”. Takie rozgrywki, jak te wczorajsze są tym, dla czego warto oglądać i całym sobą przeżywać spotkania na szczycie. Milan odszedł z opuszczoną głową. Kibice obydwu drużyn płakali, lecz już nie z tych samych przyczyn. Liverpool okazał się być lepszy- tym razem lepszy. Kto wie, czy za rok nie spotkają się znów w finale? Kto by to nie był my- kibice będziemy liczyć na dobre widowisko. Dudek, który dawno temu miał swój debiut w Sokole Tychy przetarł szlak i pokazał jak swą postawą „przesunąć góry”. Może już niedługo odkryjemy kolejną gwiazdę polskiego futbolu?- miejmy nadzieję.
pozdro serdeczne!!
Skomentuj