Z Tiamatem jest taka nie do końca fajna sprawa. Pierwsze ich płyty były OK, ale jeszcze nie do końca dopracowane - takie trochę "śmieciowe". No co się dziwić - młodzi i zbuntowani byli. W pewnym momencie chłopaki zaczęli się już wyrabiać i wydawało się, że znaleźli odpowiednią drogę do pójścia nią dalej. Mowa tutaj o płycie
Wildhoney, która z jednej strony jest jeszcze stosunkowo mocno zakorzeniona w ich poprzednim klimacie a przy tym brzmi już zupełnie inaczej. Nie jest już "brudna", jest przemyślana i dopracowana w drobnych szczegółach, wręcz piękna... I wydawało się, że teraz będzie już tylko lepiej ale coś poszło nie tak. Zdarzył się wypadek przy pracy, którym było wydanie, po dłuższej przerwie, krążka
A Deeper Kind of Slumber - moim zdaniem dziwny wybryk natury, zupełna porażka w "nowym gatunku", pójście w dziwne i poszarpane elektro, przeplatane "lotem trzmiela nad kwiecistą łąką" - z tym, że kwiaty kompletnie podeptane i bez zapachu... Późniejsze ich wydawnictwa są zdecydowanie lepsze ale nie trzymają już równego poziomu. Co prawda w większości można na nich znaleźć naprawdę świetne perełki, jak np
The Return Of The Son Of Nothing,
Love Is As Good As Soma,
Cain,
Church of Tiamat,
So Much for Suicide czy wręcz genialny
The Pentagram, ale trafiają się też takie "nie wiadomo co" (choć na szczęście mocno w mniejszości) jak
Brighter Than The Sun,
Angel Holograms czy
Light in Extension oraz wszystkie inne dłuższe czy krótsze "dżingle", które nie są pełnowartościowymi utworami a jedynie wstawkami mającymi chyba tworzyć "magiczny klimat" - niestety nie zawsze im to wychodzi.
Ostatnią ich płytę, Amanethes, przesłuchałem właściwie tylko kilka razy i ciężko mi jednoznacznie stwierdzić, czy jest dobra czy nie. W pewnym sensie jest kontynuacją poprzednich krążków (tych po
A Deeper Kind..., o którym w tym momencie już zapominamy, bo nie warto o nim pamiętać...) ale jak dla mnie nagrana trochę "pod publiczkę". OK, jest energiczna, generalnie ostrzejsza niż trzy poprzednie (ale zdecydowanie nie tak ostra jak trzy pierwsze - nawet nie w ich klimacie), fajnie brzmi, wpada w ucho, w sam raz nadaje się na koncerty... i tyle. Nie powiem, nie jest to złe wydawnictwo ale jakoś specjalnie nie zrobiła ona na mnie wrażenia - ani pozytywnego ani negatywnego. Taki sobie pop-rock-metal o martwych aniołach, wzywających demonach, raju pełnym pasożytów, samobójstwach i o miłości. I oczywiście wszędzie obecna "Lucy" (tutaj przybiera imię Lucienne).
The Return Of The Son Of Nothing
http://www.youtube.com/watch?v=d0wsyXyfrlI
The Pentagram
http://www.youtube.com/watch?v=BfC6HjihqZY
So Much for Suicide
http://www.youtube.com/watch?v=SL83hofjbxg
---------- Post dodany o 22:52 ---------- Poprzedni post o 22:44 ----------
Ale ja dzisiaj siedzę po nieco innej, niż ta "tiamatowska", stronie metalu.
Graves at Sea
Red Monarch
http://www.youtube.com/watch?v=BDkwar_S95g
Pariah
http://www.youtube.com/watch?v=QFm87zk_t3g