Kiedyś jak zauważyłeś dabyl grali dość fajnie, chwytliwe melodie, całkiem niezły warsztat. Ale to było kiedyś .
No muszę tutaj potwierdzić Twoją opinię. Posłuchałem trochę kawałków z ich trzech ostatnich płyt (tych po Holly Wood) i dobre kawałki można policzyć na palcach jednej ręki - i to nawet nieco kalekiej. Mówiąc "dobre kawałki" mam na myśli oczywiście takie, które od razu mi się spodobały. Cover "Tainted Love" z płyty
The golden age of grotesque jest świetny (no ale to "tylko" cover), "Putting Holes in Happiness" z krążka
Eat me, drink me wręcz genialny jak na mój gust, do tego jeszcze... nie no, to chyba tyle. Może warto jeszcze zatrzymać się chwilkę na "I want to kill you like they do in the movies"... Moim zdaniem za mało jak na trzy płyty. Oczywiście pozostałe kawałki nie są kompletnie niefajne - można posłuchać - jest głośno, z jajami, energicznie... ale tak jak napisałeś - to już nie to co kiedyś.
Swoją drogą zastanawiam się, czy to moje "nieupodobanie" do tych ostatnich płyt MM wynika z faktu, że po prostu są "takie sobie", czy to ja się nieco zestarzałem... pewnie i jednego i drugiego po trochu... Swego czasu widziałem wywiad z Muńkiem Staszczykiem. Wspomniał on w nim o tym, że obecnie ciężko mu tworzyć muzykę i grać dobre koncerty. Wynikało to z faktu, że z jednej strony na te właśnie koncerty przychodzą młodzi ludzie, którzy poniekąd utożsamiają się z młodym Muńkiem i muzyką, jaką wtedy tworzył (chodziło tutaj zarówno o muzykę jak i o teksty), ale z drugiej strony na tyłach publiczności pojawiają się "starsi fani" T.Love. I tutaj właśnie pojawia się dylemat artysty - dla kogo tak naprawdę grać? Czy ci starsi przychodzą posłuchać starego T.Love, czy może chcieliby poznać to, co wyewoluowało z niego. I czy ta ewolucja zespołu przebiega podobnie jak u nich... Nie wiem do jakich wniosków doszedł sam artysta ale w mojej ocenie jednak wybrał komerchę i celuje w tardżet młodzieżowy, który wydaje się bardziej opłacalny (z jednym wyjątkiem w postaci Szwagrakolaski (Szwagierkolaski?)). Czy to kryzys wieku średniego, czy wypalenie artystyczne, czy po prostu biznes?... Można dywagować w różnych kierunkach. W przypadku Mansona sprawa wydaje się być prostsza - zawsze podkreślał, że w odbycie ma to, co o nim sądzą (w sumie słuszne podejście) - dopóki na tym zarabia. I trzeba przyznać, że dużo w tym racji - ALE... Czy takie podejście zwalnia go z bycia rozwojowym artystą? Z wnoszenia "czegoś" do muzyki i ogólnie pojętego szołbiznesu? Moim zdaniem nie. Można przecież zarabiać pozostając świeżym i ciągle zaskakującym... W przypadku MM mamy chyba jednak do czynienia ze zwykłym wypaleniem... Choć chwilka, jednak trochę zaskakuje... infantylnością... No szkoda.
Dobra, dość "prtolenia", wracam do doom metalu

Raven, zapodaj proszę coś nowego bo dotychczasowe kawałki znam już, motyla noga, na pamięć
