Wlutowałem go w przecięcie ścieżki (wg. tego rysunku:
http://diyaudio.pl/showthread.php/14159-Wzmacniacz-MOSFET-by-Zbig./page6), czyli połączyłem nim masę wyjściową i wejściową. To zasadniczo dla bezpieczeństwa, gdyby z jakiegoś powodu (podczas serwisu/regulacji/eksperymentów) odłączyła się masa wejściowa, układ mógłby mieć poważne kłopoty. Kilka omów wystarcza, żeby wyeliminować prądy w pętlach mas ale jest na tyle mało, że masy zawsze będą galwanicznie spięte i na podobnych potencjałach.
No a teraz obiecane zdjęcia.
Tak wygladał wzmacniacz po wyjęciu radiatora i wylutowaniu spalonego STK:
Zdecydowałem się na pozostawienie oryginalnej płytki, która zawierała również cały zasilacz, przekaźnik miękkiego startu i gniazda wyjściowe. Ze względu na sporo miejsca zdecydowałem się umieścić nowe płytki wzmacniacza powyżej oryginalnej. Dorobiłem tylko z kawałka blachy dodatkowe mocowanie płytek, również przykręcone do radiatora. W ten sposób odkręcając radiator demontuję również cały nowy stopień mocy
Wszystko ładnie się zmieściło i jest gites.
Potem nastąpiły testy oraz wygrzewanie układu, no i na koniec całość wróciła do początkowego wyglądu.
Wytargałem to z piwnicy na salony

i podpiąłem do kompa. Nowe brzmienie w domu nie uszło uwagi mojego syna, który oderwał się od swoich maturalnych książek i przyszedł posłuchać. Po chwili chciał mi powiedzieć, że wzmacniacz chyba nie ma dużej mocy i nie gra głośno. Nie bardzo mu się to udało. Musiał krzyczeć mi do ucha...
Potem stwierdził, że ten wzmacniacz gra jakoś inaczej niż z radia: każdy instrument jakby grał oddzielnie. No cóż uznanie w oczach syna - bezcenne
