A propos nadgodzin i związanych z tym "problemów rodzinnych"... Naoglądałeś się chyba amerykańskich dramatów obyczajowych. Czy naprawdę rozróżniasz tylko dwie sytuacje - ośmiogodzinny dzień pracy i szczęśliwa rodzina, oraz nadgodziny (nie istotne ile ich jest) i kompletna katastrofa w życiu prywatnym? Naprawdę nie widzisz nic pośrodku? Wg tych "badań i wyliczeń" optymalny czas pracy to osiem godzin dziennie, czyli 40 w tygodniu i wtedy wszyscy są szczęśliwi... A jeśli będzie to 45 godzin to co, katastrofa? A jeśli będzie to 55 godzin, ale raz na dwa miesiące - nie do przeżycia? Od razu pracoholizm? Aż się uśmiechnąłem
A jeśli będzie to 45 godzin to co, katastrofa? A jeśli będzie to 55 godzin, ale raz na dwa miesiące - nie do przeżycia?
Skupmy się właśnie na tym, co pośrodku. 45 godzin? Ok. Ale 55-60 godzin tygodniowo? To nie jest pracoholizm. Alkoholik też uważa, że nim nie jest

. Poza tym, to
łamanie przepisów Prawa Pracy. Rozumiem, że ktoś może nie mieć wyjścia, bo na przykład sam kręci machlojki w pracy i zwierzchnik ma go czym szantażować. Ok. Ale mam rozumieć, że oprócz tego, iż sam jako uczciwy pracownik zgadzasz się na to, jak sam napisałeś, to też sam będąc pracodawcą byś to robił i zwyczajnie łamał prawo?. Uśmiechałoby się po sądach włóczyć i kary bulić za to?. Opinia o takim pracodawcy też jest odpowiednia, no chyba że nie słyszałeś o np. aferach z
Biedronką.
O co więc mi chodziło we wpisie, do którego się odniosłeś. Nadgodziny w pracy mają to do siebie, że najczęściej nie ty je sobie wybierasz i nie od ciebie zależy, kiedy się przydarzą

. No chyba, że w swojej – i tak bardzo elastycznej czasowo jak piszesz - pracy masz aż taki wybór, że mówisz przełożonemu
dzisiaj mam czas, dzisiaj zostanę, więc wyczaruj pan zlecenie do robienia.Wtedy ok. No i powiedzmy sobie szczerze
dabyl, że nadgodziny bardzo często nie są opłacane. Dalej, powiedz,
czy stanąłeś kiedyś przed wyborem: mecz, teatrzyk szkolny, tudzież jakakolwiek inna okazja dziecka/bratanicy itp., a konieczność zostania akurat tego popołudnia dłużej w pracy. Mój wybór jest oczywisty. A może ty wybrałbyś wtedy właśnie pracę? O tym właśnie piszę (zakładam, że nie wybrałbyś pracy, bo jak tak, to…). I niech będzie inny przykład, także bardzo rzadki, bo w końcu o takich piszemy i one nie mogą mieć wszak wpływu na życie rodzinne, jak twierdzisz. Jestem na pogrzebie członka rodziny, obiad, stypa. Mam wzięty urlop na żądanie. Szef dzwoni do mnie i mówi, że mam natychmiast przyjechać, bo – cytuję –
pogrzeb nie trwa cały dzień, a są poważne pieniądze. To jest niedawny przykład ze mnie, więc nie używaj argumentu typu:
Naoglądałeś się chyba amerykańskich dramatów obyczajowych.
Powiedz, co ty byś zrobił w tym momencie?. Pojechałbyś, tak? Bo skoro nie zgadzasz się z tym co napisałem o określonych godzinowych ramach pracy (powtórzę, że określonych na przestrzeni dziesiątek lat badań), to znaczy, że w jakiś sposób potrafisz postawić granicę. Potrafisz stopniować, wartościować, doradzić, kiedy taka błaha w obliczu naszych „dorosłych spraw” uciecha dziecka będzie mniej ważna od 200zł za kilka nadgodzin. Kiedy poklepanie przez szefa i klienta po ramieniu i znowuż te 200zł za zostanie w pracy będzie ważniejsze od pogrzebu członka rodziny. Bo przecież jak wiemy i jak ty też piszesz, tak buduje się zaufanie, sympatię szefa i swoją pozycję zawodową. Tak pnie się po stopniach „kariery”. Tak zdobywa się pieniądze. Zwłaszcza w dzisiejszym powalonym świecie, gdzie to staje się normalnością, co zresztą i teraz widać. Tylko niestety tak załatwia się sobie kolejne nadgodziny, no bo szefunio powie:
ależ pan tak dobrze pracuje, poświęca się pan pracy, doceniam to i liczę, że i tym razem pan nie zawiedzie, otrzyma pan stosowną gratyfikację. Więc nie tylko, że można zawalić sobie tymi niby okazjonalnymi nadgodzinami sprawy naprawdę w życiu ważne, to jeszcze funduje się sobie złotą klatkę na przyszłość. Powiem ci, że ja nie potrafię tak wartościować i nigdy tak nie wybrałem. I to jest właśnie wyścig szczurów, o którym ci, którzy nie rozumieją tego stanowiska, lub sami tak postępują, powiedzą może, że to wymysł popkultury, negując już lata temu opisane zjawisko:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Wyścig_szczurów
(O rodzinie też kilka słów tam jest). Ja taki nie jestem, nie byłem i nigdy nie będę. Chcesz pracować dłużej, ok., nikt ci nie broni. Ale gdy już nie jesteś tylko „ty”, to należy również przestać myśleć egoistycznym modelem „ja”, „mi”, „moje”, „dla mnie”. Dziewczyna, czy narzeczona, o której piszesz, to nie rodzina i obowiązki, takie jak choćby dzieci, których nie można przełożyć na później, czy chora matka, którą trzeba pilnować. Teraz jesteś wolny i nie dostrzegasz tego, o czym piszę, może też dlatego nie rozumiesz. Jak więc twoja sytuacja się zmieni (na opcję pierwszą z wymienionych naturalnie, innej ci nie życzę) to zmienisz optykę i z pewnością pisał będziesz inaczej. Na obecną chwilę, jako syty musisz postarać się zrozumieć głodnego.
ośmiogodzinny dzień pracy i szczęśliwa rodzina, oraz nadgodziny (nie istotne ile ich jest) i kompletna katastrofa w życiu prywatnym?
.
Tak jak pisałem, zależy jakie nadgodziny masz na myśli i jak je wartościujesz w stosunku do czasu wolnego od pracy. Ale jeśli ktoś robi po 12, 16 godzin, no to nie czarujmy się, to już jest zabójstwo. A napisałeś:
nadgodziny (nie istotne ile ich jest). Tu - w przypadku takiej ilości godzin - już nie jest istotne
jak resztę czasu zagospodarujesz
, bo tak absurdalnego
ile nie da się zadośćuczynić. Dolicz jeszcze do każdej wartości 1-1.5 godziny w dojazdach praca-dom i masz rzeczywisty wymiar. I stąd też płynie kolejny wniosek, to o czym pisałem, o czym wspomniał
asa (mechanizm
NoBo, jak on to ujął), a co bagatelizujesz. Tu kilka minut dłużej, tam też. W końcu robią się godziny, już nie mówiąc o tym, że pracę bierzemy do domu. Przełożony wie, że może na nas „liczyć”, że nie odmówimy, itd. W końcu nawet sami się tego uczymy, uzależniamy od tego. Niech będzie więc zamiast 45, czy 55 godzin tygodniowo, jak wspomniałeś, bądź 60, jak sam robisz, 75 godzin. Albo 85. Czemu nie? Co stoi na przeszkodzie? Kiedy powiesz
dość, gdzie jest granica? Przecież te godziny to kasa, więc po co w ogóle zostawiać sobie trochę na sen chociażby?
Rozumiesz teraz co mam na myśli?
Jest jeszcze jedna rzecz, która sądzę też jest częścią twojego stanowiska. Nie masz chyba w tygodniu regularnych, pozazawodowych, systematycznych obowiązków, czy „rytuałów”, które wykonujesz od lat? Rzeczy takich, których po prostu nie możesz przełożyć na inny dzień, czy godzinę. Na przykład lekcji języka obcego, odbioru dziecka ze szkoły, basenu, siłowni, lepienia garnków w klubie garncarzy itp. Ci, którzy robią coś regularnie i traktują to poważnie, wiedzą o czym piszę

. Tu jest tak, jak ze wszystkim, z każdą ludzką aktywnością. Jeśli raz zaniechasz, to kolejnym razem nie dość, że nie ma postępu, to jeszcze musisz to zaniechanie odrobić, więc tracisz podwójnie i w zasadzie robiąc to w taki sposób lepiej w ogóle nie robić. Podpowiem, że do owych „systematyczności” nie zalicza się picie piwa, bądź oglądanie telewizji

.
Ośmiogodzinny tryb pracy został ustalony pod kątem pracowników fizycznych i wynika z podziału doby na trzy "zmiany". Jeśli doba była by podzielona na dwie zmiany, to dwanaście godzin to za dużo - pracownicy będą zmęczeni i mało efektywni. Jeśli została by podzielona na cztery zmiany, to "szychta" trwała by tylko sześć godzin - czyli mielibyśmy do czynienia z mało efektywnym wykorzystaniem możliwości pracowników, a to wiązało by się z dodatkowymi kosztami itd, itp... Ośmiogodzinny dzień pracy to zwykła matematyka i ekonomia, a nie żadne wielkie badania nad szczęśliwością pracowników i ich rodzin.
Jedno drugiemu przeczy, a i drugim przeczysz sobie a zgadzasz się ze mną

. Bo teraz piszesz, że 12 godzin to za dużo, że pracownicy będą zmęczeni, a sam się przyznałeś do tego, iż nierzadko robisz po 60 godzin tygodniowo

. A i kto o tym wymiarze godzinowym decyduje? No, no, no, słucham?

. Zauważasz słusznie przesłanki typu wydajność pracownika, ale przez chwilą pisałeś o dobrowolnej liczbie nadgodzin. A właśnie z badań to, owa wydajność wynika. Oprócz tego, muszę sprostować twoje sowa, bo taki a nie inny wymiar pracy krystalizował się przez lata walk właśnie pracowników fizycznych, ludzi chcących mieć życie i domagających się zniesienia tego, w stosunku do czego wykazujesz aprobatę, co jest mechanizmem bardzo starym, tj. pracoholizmowi i wyzyskowi pracowniczemu. Można się z tym zapoznać oglądając na przykład historią rodzenia się związków zawodowych w USA, przedstawioną np. w filmie
F.I.S.T. Nie jest więc tak jak piszesz. Gdy to się działo, to pracodawcy takie kwestie jak wydajność pracownika mięli głęboko w poważaniu i zmuszali podwładnych do pracy po 12-14 godzin na dobę właśnie. Dopiero strajki, walki i aktywny sprzeciw robotników sprawił, że przestali tyrać od 6 do 20, wywalczając sobie prawo do normalnych godzin pracy (przy okazji ubezpieczeń itp.). Zresztą, gabinet w pracy dzielę ze społecznym inspektorem pracy, specjalistą w dziedzinie BHP i prawa pracy, autorem wielu odczytów i sympozjów z tej dziedziny. Bodajże też wiceprezesem krakowskiego oddziału Inspekcji Pracy. On się z tobą i z tym co piszesz od strony światopoglądowej nie zgadza, zresztą sporo na ten temat dyskutowaliśmy. Też nie rozumie tego, że młodzi ludzie dzisiaj tak myślą, uważa to za - cytuję -
zwyczajnie chore (facet po sześćdziesiątce).
Cytując klasyka: chcącemu nie dzieje się krzywda
Przytaczając inne „mądrości” tego kogoś. Zwolennik zabijania ludzi, kastracji gejów, orędownik twierdzenia, że prawie wszyscy dziennikarze w Polsce to agenci

lol

, że WHO oponowali „pedzie” (pisownia oryginalna), itp. „Moim celem jest obalić demokrację”. To też jego słowa.
emerytury - a może ja chcę pracować do końca życia, hmm? - zapytał mnie ktoś o to?
Ja cię mogę zapytać, ale chyba cię to po pierwsze nie urządza, a po drugie nie chcesz do końca życia pracować

.
Nie jestem za eutanazją - chyba, że ma dotyczyć mojej osoby - interesuje to kogoś?
O to to to. Mnie interesuje. Niech się kościół i państwo wyznaniowe w jakim żyjemy nie wpitala do twojego, czy mojego życia

.
OK, zrobię to - ale w takim czasie i za tyle pieniędzy - jeśli wam nie odpowiada czas - szukajcie innego frajera; jeśli wam nie odpowiadają pieniądze - szukajcie innego frajera... Miejcie jednak na uwadze, że drugiego takiego skurczybyka jak ja nie znajdziecie. Teraz daję wam czas na decyzję - oto mój numer telefonu
No to uważaj. Ja tak – no prawie tak – swego czasu swojemu zleceniodawcy powiedziałem

. A że jestem w tym co robię i czym naukowo się pasjonuję (branża projektowa c.o.) dość dobry, to był bardzo rozczarowany, wręcz smutny, gdy sobie uświadomił, że mnie w tym projekcie stracił

.
Podstawa to nie bać się - pod warunkiem, że masz świadomość swojego "skurczybykostwa" - i że tym skurczybykiem naprawdę jesteś.
No ja nie jestem. Zjedzcie mnie tu, ale nawet niejednokrotnie pomagam współpracownikom bez jakiejkolwiek intencji zarobkowej, czy nawet sam proponuję pomoc finansową, bądź sprzętową, co u innych „u mnie” w pracy jest mało popularne. Ba, w ogóle jest mało popularne

. Pewne osoby choćby z forum miały okazję się o tej mojej cesze przekonać

. I może ona też jest jednym z elementów postawy, którą prezentuję, a której ty nie aprobujesz…
A nuż okaże się, że odezwiesz się tutaj (na forum) za pół roku z zapytaniem, które "Skan Spiki" wybrać do swojej nowej konstrukcji (OK, pojechałem teraz ).
Ja za kasą nie gonię, prezentuję odmienną od twojej postawę, a jakoś stać mnie na moją pasję i naprawdę dobry sprzęt. Da się? Da się:flapper:.