Acz sukcesywnie to jednakże powoli do wniosku dochodzę owego, iż... to całe Lotto to jakaś, kurczak, ściema i oszukaństwo. Nie jestem jakimś nałogowcem... chyba... dwa zakłady na miesiąc to, mam nadzieję, jeszcze nie nałóg... Gra ktoś? Jakieś sukcesy? Mam kilku znajomych, którzy wychodzą z założenia, że granie w "to" ma sens tylko przy kumulacjach, że na "marne dwie bańki" nie ma się co łasić. Ja, przyznam, że mam trochę inne podejście. Gram tylko wtedy, gdy do wygrania są zaledwie te "dwie baniosze". Kilka razy zdarzyło mi się "zainwestować" w kilkanaście milionów i - łojejku, ile ja wtedy nerwów zjadłem przy losowaniu. A dlaczego? No dlatego, że chyba trochę "bałbym się" wygrać taką dużą kasę. Dużą - jak na moje warunki bo 10M zł to w niektórych kręgach jakieś drobne przecież... Bałbym się bo nie wiem jak bym to wszystko przyjął. Podejrzewam, że wiele by się zmieniło w moim życiu - a moje obecne życie jakoś mi odpowiada... No czasami nie jest tak różowo jakbym chciał - ale jest OK. A z tymi 12 bańkami na koncie? Nagle jacyś nowi znajomi... nagle jakaś zaginiona rodzina... nagle jakiś szpital psychiatryczny... Nie no, wydaje mi się, że jestem człowiekiem w miarę opanowanym i głowę mam mniej więcej na karku więc wizja szpitala nie wizualizuje mi się aż tak wyraźnie... ale kto wie...
Gra ktoś? Ma ktoś jakiś system?
No bo przecież nie będziemy cały czas o piwie gadać. Owszem, piwo jest OK - ale lepiej je sączyć niż o nim dyskursy (w zasadzie do niczego nie prowadzące bo przecież każdy ma swój smak i swoje preferencje) prowadzić...
Ale żeby nie było tak nagle rach-ciach-zero-piwa to opowiem Wam o moich ostatnich doświadczeniach z tym trunkiem. Ale nie chodzi tu o Ciechany czy inne Perły tylko o PRAWDZIWE PIWO. Byłem ostatnio z moją lubą u jej znajomych jeszcze z czasów studiów - bardzo mili ludzie, trójka dzieciaczków (w tym dwie 3-miesięczne bliźniaczki), wszyscy (rodzice i dzieci) o imionach zaczynających się na "M", uśmiechnięci, domek wśród drzew i krzewów, sielanka, "gospodarz" warzy piwo domowymi metodami... mało tego - odbyła się degustacja tegoż... No powiem Wam, Panowie... od tego czasu mam mocny dylemat stojąc przed "piwnymi regałami w hipermarkeciaku". No po prostu coś pięknego. Piwo z gatunku "jasne pełne", naturalnie gazowane (kwestia zabutelkowania w odpowiednim momencie), klarowne ale z lekkim osadem drożdżowym na dnie (to akurat odbieram jako plus...). Niby bez fajerwerków... podejście miałem nieco sceptyczne biorąc pod uwagę moje doświadczenia z winami marki "DIY"... ale już po pierwszym łyku totalnie odpłynąłem. No COŚ PIĘKNEGO.... Kana Galilejska w kolorze żółtym... Nie będę opisywał smaku bo nie potrafię tego robić (gdybym potrafił coś takiego to pewnie siedziałbym teraz z fajką w zębach i kończył moją kolejną powieść z gatunku fantasy - ale tak nie jest). Powiem Wam tylko, że wszystkie dostępne na rynku Warki, Lechy, Żubry, Tyskie, Żywce, Bażanty, Hajnekeny czy co tam jeszcze to... to woda o smaku piwa :glare: Ten "hołmmejd" to zdecydowanie najlepszy smak piwny, jaki do tej pory miałem okazję skosztować - choć od tego, co do tej pory uważałem za piwo, tak różny... Twórca tegoż trunku stwierdził jeszcze "eee, akurat to nie do końca mi wyszło" - nie wiem, czy nie była to z jego strony lekka chęć podbudowania samego siebie (moim zdaniem zupełnie zbyteczna) ale jeśli jest w stanie zrobić coś jeszcze bardziej smakowitszego... No ja boję się kosztować...
diypiwo.pl - co Wy na to?
No ale miało nie być o piwie - więc jak tam Wasze, Panowie, przygody z "totkiem"?
