Nie ufam żadnemu politykierowi, niezależnie od tego jaką "opcję polityczną" reprezentuje. Doświadczenie podpowiada mi, że niezależnie od głoszonych poglądów i "planów dla kraju", każda politykierska morda po dorwaniu się do koryta zaczyna żreć i nie znajduje w tym umiaru. Nie wiem czy do polityki pakują się po prostu specyficzni ludzie, czy może to koryto tak na nich działa i zmienia ich w taki konkretny sposób... Nie wiem, ale nie ufam.
Do Korwina Mikke mam nieco inne podejście - choć zaufaniem również go nie darzę. Co mi w nim odpowiada, to to, że jego program jest kompletnie oderwany od tego, co mamy w polityce i gospodarce w tym momencie i chciałbym go dopuścić do władzy choćby po to, aby się przekonać co z tego wyniknie. Czy jest lekarstwem na obecną sytuację? Nie wiem. Traktuję go bardziej jako punk zwrotny, który doprowadziłby prawdopodobnie do bałaganu (jeszcze większego niż teraz, choć może o innym podłożu) i kompletnej katastrofy, od której można by zacząć budowanie wszystkiego od nowa. Dlaczego do katastrofy - bo chyba za bardzo siedzimy w tym, co mamy teraz i nie wiem, czy poradzilibyśmy sobie z "inną rzeczywistością". To tak, jak w tym memie internetowym (czy jak to się nazywa): zdjęcie uśmiechniętego spajdermena z podniesionym kciukiem; u góry pytanie Jak jest?, pod spodem odpowiedź Chujowo, ale stabilnie. Jedyne czego się obawiam w tym budowaniu nowej rzeczywistości po ewentualnym kompletnym krachu to to, że nie potrafilibyśmy jednak budować ze świadomością tego, co było wcześniej. Zresztą, mamy to przy każdych nowych wyborach - większość narzeka, po wyborach okazuje się, że przy korycie zostają te same mordy - czasem tylko ze zmienionymi jak kameleony kolorami.
Gdybym już musiał kogoś poprzeć, to byłby to właśnie Korwin Mikke. Głosować jednak nie byłem. Czy jestem dumny? Nie. Czy się wstydzę? Też niespecjalnie. Czy powinienem się w tej sytuacji czuć współwinnym tego, o czym wspomniałem pod koniec akapitu powyżej? Być może... ale szczerze mówiąc mam to w dupie.
Do Korwina Mikke mam nieco inne podejście - choć zaufaniem również go nie darzę. Co mi w nim odpowiada, to to, że jego program jest kompletnie oderwany od tego, co mamy w polityce i gospodarce w tym momencie i chciałbym go dopuścić do władzy choćby po to, aby się przekonać co z tego wyniknie. Czy jest lekarstwem na obecną sytuację? Nie wiem. Traktuję go bardziej jako punk zwrotny, który doprowadziłby prawdopodobnie do bałaganu (jeszcze większego niż teraz, choć może o innym podłożu) i kompletnej katastrofy, od której można by zacząć budowanie wszystkiego od nowa. Dlaczego do katastrofy - bo chyba za bardzo siedzimy w tym, co mamy teraz i nie wiem, czy poradzilibyśmy sobie z "inną rzeczywistością". To tak, jak w tym memie internetowym (czy jak to się nazywa): zdjęcie uśmiechniętego spajdermena z podniesionym kciukiem; u góry pytanie Jak jest?, pod spodem odpowiedź Chujowo, ale stabilnie. Jedyne czego się obawiam w tym budowaniu nowej rzeczywistości po ewentualnym kompletnym krachu to to, że nie potrafilibyśmy jednak budować ze świadomością tego, co było wcześniej. Zresztą, mamy to przy każdych nowych wyborach - większość narzeka, po wyborach okazuje się, że przy korycie zostają te same mordy - czasem tylko ze zmienionymi jak kameleony kolorami.
Gdybym już musiał kogoś poprzeć, to byłby to właśnie Korwin Mikke. Głosować jednak nie byłem. Czy jestem dumny? Nie. Czy się wstydzę? Też niespecjalnie. Czy powinienem się w tej sytuacji czuć współwinnym tego, o czym wspomniałem pod koniec akapitu powyżej? Być może... ale szczerze mówiąc mam to w dupie.
Skomentuj